niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 2



Niemal natychmiast zrywam się z łóżka. Cholera jasna. Głupi pieprzony sen. Czy to się nigdy nie skończy? Wzdycham. Wsuwam kapcie na gołe stopy, a na ramiona satynowy szlafrok. Po cichu, aby nikogo nie zbudzić, wychodzę z pokoju i idę do kuchni. Muszę napić się wody.
Cholera. Kolejny pieprzony sen. I zawsze o tym samym. Za jakie grzechy.
Odkręcam butelkę z gazowaną wodą i wlewam ją do szklanki. Wypijam jednym haustem, przez co się krztuszę i zaczynam kaszleć. Za szybko.
Patrzę na zegarek – 2.06 Raczej już nie zdołam zasnąć.
- Sen? – przymykam oczy. Czyli się nie udało. Powoli obracam się w kierunku Jamie'go, który stoi w drzwiach i uważnie mnie lustruje.
- Ciężki dzień? Chcesz się napić? – próbuję jakoś zmienić temat, lecz wiem, że nic nie wskóram.
- Chodź tu. – mój przyjaciel rozwiera ramiona, a ja wtulam się w niego jak w misia.
Nie muszę przy nim niczego udawać. Jestem sobą. A on to rozumie i akceptuje. Akceptuje wszystkie moje wady. Zna mnie jak nikt inny. A Diego? Zapomniałaś? Odpycham od siebie nieprzyjemne myśli. Nigdy nie zapomnę. Nie mogłabym. Tak jak nie zapomnę tego snu. Prawdziwego snu.
- Przestań – głos wyrywa mnie z rozmyślań – Przestań tyle myśleć.
Wtulam się mocniej w jego objęcia, a on przyciska mnie do siebie, zakleszczając w stalowym uścisku.
- Kocham Cię, braciszku – mówię i wiem, że się uśmiecha na te słowa.
- Ja Ciebie też, siostrzyczko. Ja Ciebie też – kręci powoli głową i rozluźnia zacisk – Jest późno. A Ty jutro idziesz do pracy. Chodźmy spać.
- Czy Ty coś sugerujesz? insynuujesz
- A, chciałabyś? – porusza zabawnie brwiami
- Wal się, idioto.
- Czyli awansowałem z brata na idiotę? Super. – mówi ironicznie
- Zajmij się lepiej swoją blondyną – uśmiecham się jednoznacznie, a on patrzy na mnie zdezorientowany. Mam Cię.
- Nalejesz mi wody?
- Ohhh, miśku, niesamowicie potrafisz zmieniać temat, nawet tego nie zauważyłam – mówię sarkastycznie.
- Ale ja mówię serio.
- Takie bajeczki możesz wciskać Lu, ale nie mi. A skąd wiem? Ja wiem wszystko, kochanie. Zacznij się do tego przyzwyczajać – mówię, klepiąc go po policzku – Dobra, ja spadam na górę. Tylko proszę, bądźcie ciszej, nie chcę aby wszyscy wiedzieli co robicie w łóżku. I nie tylko w nim zresztą – chichoczę, a on robi się cały czerwony.



Mrucząc wszelkie znane mi przekleństwa, przeszukuję szafę w poszukiwaniu idealnego stroju. W nocy zasnęłam, nie nastawiając budzika, a tak zaklinałam, że nie pójdę spać. I wszystko szlag trafił. Po kilku żmudnych minutach, stwierdzam, że nie mam się w co ubrać. Markotna siadam na podłodze i wołam Olgę, moją gosposię, która po chwili zjawia się obok mnie. Patrzy na mnie zdziwionym wzrokiem. No tak musi to wyglądać komicznie, ja siedząca na podłodze z podciągniętymi kolanami pod brodą i naburmuszoną miną. Ale w tej chwili mam to gdzieś.
- Nie mam się w co ubrać, Olguś. Pomóż – mówię żałośnie.
- Nie masz się w co ubrać? – pyta z sarkazmem, a dłonią przejeżdża po pełnej szafie markowych rzeczy. Kiwam głową, potakując. Wzdycha po czym wychodzi, a ja idę za nią ciekawa dokąd zmierza. Kieruje się korytarzem do jednego z pokoi gościnnych, a z szafy wyjmuje prześliczny zestaw w kolorze fioletu.
- Ohhh, Oluś. Jesteś boska. – piszczę i przytulam ją – Okej, muszę lecieć. Pa. – muskam szybko jej policzek i wychodzę, nie pozwalając na zrobienie najmniejszego gestu.
Olgitę poznałam, gdy skończyłam szesnaście lat. Od początku bardzo mi pomagała i doradzała w wielu sprawach. Jest dla mnie jak ciocia, trochę nadopiekuńcza i za bardzo troskliwa, ale kochana. Do dzisiejszego dnia dziękuję moim rodzicom za to, że ją zatrudnili. A teraz pracuje dla mnie i choć minęło tyle lat dalej nazywa mnie swoją małą kruszynką.
Szczęśliwa wkładam na siebie ubranie i maluję się. Wyglądam nieźle. Ale co innego można powiedzieć jeśli wszystko zrobiłam w przeciągu piętnastu minut? No nic. Wychodzę z łazienki i zbieram kartki, które dziwnym trafem znalazły się na podłodze. Musiałam w nocy je zabrać z gabinetu, a zasypiając upuścić. Wkładam wszystko do teczki i zerkając czy niczego nie zapomniałam, opuszczam pokój. W drodze do windy łapię moją ulubioną torebkę i krzyczę, że wychodzę.
Droga na podziemny parking zajmuje mi kilka minut. Ale co się dziwić, mój apartament znajduje się na ostatnim piętrze wieżowca. Wychodzę z blaszanego pudła i kieruję się do jednego z moich ulubionych samochodów Audi R8. Kocham szybkie samochody. Ferrari, Lamborghini, Audi, Porsche. Ta adrenalina, która buzuje w żyłach, niebezpieczeństwo i zawrotna prędkość.
Wsiadam do czarnego pojazdu i wyjeżdżam z budynku, zakładając okulary przeciwsłoneczne.
Zjeżdżając na autostradę, kieruję się na północ. Telefon umieszczam na specjalnym miejscu i dzwonię do Francisco, który po chwili odbiera.
- Francisco, to ja. Będę za jakieś dwadzieścia minut. Jeśli mogę Cię prosić kup mi kawę i rogalika, nie zjadłam śniadania, a wiesz jaka jest Olga – oboje się śmiejemy.
- Nie ma sprawy, kochana. Starbuck?
- Jak zawsze wiesz co lubię, do zobaczenia – rozłączam się nie czekając na odpowiedź.
Zwiększam prędkość i zmieniam pas ruchu, po kilkunastu minutach dojeżdżam pod budynek ze szkła i oddaję kluczyki młodemu chłopakowi, który patrzy z zachwytem na moje cacko. Daję mu hojny napiwek i zadowolona wchodzę przez ogromne drzwi do mojej firmy.
Od progu wita mnie rój ćwierkających i latających ptaszków. Bez nich, życie tutaj było by mniej przyjemne. A tak wszyscy są szczęśliwi, jakoś tak każdy jest weselszy mając w okół siebie cząstkę przyrody. Nabieram w garść odrobinę jedzenia i wyciągam rękę, dzięki czemu podlatują do mnie i skubią nasiona. Przyglądam im się przez chwilę, po czym gwiżdżę nawołując mojego ukochanego jastrzębia, który siada mi na ręce odstraszając inne ptaszki.
- Hej, kochanie – obok mnie zaraz zjawia się Francisco, całuję go w policzek na powitanie, na co odpowiada mi uśmiechem.
Razem kierujemy się do windy, która zawozi nas na najwyższe piętro, skąd idziemy na sam koniec korytarza. Wchodzimy do gabinetu, gdzie zajmujemy swoje miejsca. Większość moich pracowników pracuje na innych piętrach, tutaj pracują tylko najlepsi. Jedyną osobą, która siedzi w moim gabinecie najdłużej, jest Francisco. Czasami, gdy tak o tym myślę, fajnie by było jakby był ze mną cały czas w pomieszczeniu. Ale tak szybko jak ta myśl przyszła, tak samo szybko, a może i szybciej odeszła. Potrzebuję prywatności. Nawet w firmie. Chwili relaksu, gdy wiesz, że nikt Ci nie przeszkodzi. A do tego te ataki. Bardzo rzadko się zdarzają i mój przyjaciel o nich wie, ale nigdy mnie nie widział i niech tak lepiej pozostanie.
- Mogę Cie o coś zapytać – głos bruneta, wyrywa mnie z moich rozmyślań. Uśmiecham się do niego zachęcająco – Znasz tamtego faceta?
- Którego? – pytam nie rozumiejąc o czym, albo raczej o kim mówi.
- Sobota, rano – przenoszę się z myślami do tamtego weekendu. Praca. Spotkania. Grecy. Szpital. Park. I... O, kurde. Jeśli się nie mylę chodzi mu o tamtego dupka.
- Nie, nie znam i wolę go nie znać – syczę, patrzy na mnie zdziwiony – Przepraszam. Po prostu zachował się strasznie, to znaczy...
- Zrobił Ci coś? – pyta, a jego oczy zachodzą mgłą. On się o mnie martwi? To jest, takie dziwne, ale i słodkie jednocześnie. Kręcę głową.
- Nie. Powiedziałabym Ci gdybyś dał mi skończyć. Tak jak zawsze, gdy czas mi na to pozwala, biegam sobie po parku. Na piątek zapowiadali burze, a ja taka głupia wyszłam z domu. Po kilku godzinach, chciałam zadzwonić po taksówkę, ale telefon zostawiłam gdzieś w mieszkaniu, więc wracałam pieszo. A, że było ciemno to się zgubiłam. Znalazłam się na jakimś pustkowiu. Dziwnym trafem, przejeżdżał tamtędy ten dupek, więc wsiadłam do jego samochodu i kazałam mu jechać. Nie wiem jak, ale zasnęłam mu na ramieniu. Gdy się obudziłam byłam w jego domu. Zachował się jak ostatni dupek, zapewne pomyślał, że jestem dziwką, która czeka na jakiegoś faceta do pieprzenia za kasę – wzdycham – Resztę mniej więcej znasz. A teraz lepiej opowiadaj jak czuje się Pablo.
- Tini...
- Ohhh, no przecież mnie nie zgwałcił – śmieję się, na co mrozi mnie wzrokiem – No dobrze, już dobrze. Proszę nie mówmy już o tym.
- Jak chcesz, ale jakby coś się stało, zawsze możesz na mnie liczyć. Wiesz o tym, prawda? – w odpowiedzi uśmiecham się dość nieśmiało. Nie lubię gdy ludzie mówią mi takie rzeczy. Sama potrafię o siebie zadbać.
- Potrzebny mi będzie kosztorys budowy mostu zasilanego przez baterie słoneczne, ahh, no i pamiętaj, że jutro wylatuję - zniesmaczona kręcę głową i włączam swojego IMac'a - Nie wierzę, że zgodziłam się.
- Oj, nie marudź. Wystarczy, że będziesz stała, kłaniała i ładnie uśmiechała się.
- Skarbie, jak jesteś taki mądry, to poleć tam za mnie. Rodzinka się ucieszy.
- O, nie... Nie zrobisz tego.
- O, tak. Jedziesz ze mną. Odrzutowiec będzie czekał już o ósmej, nie spóźnij się. Byłam kilka dni temu u Espinosy. Dalej nie powiedziałeś mi, czego wczoraj dowiedziałeś się.
- Nic nowego w zasadzie. Kilka żeber połamanych, dwumiejscowe złamanie ręki i tak dalej. Ogólnie czuje się o wiele lepiej. Naprawdę nie musisz się martwić. Wszystko będzie dobrze.
- To moja wina, powinnam bardziej zabezpieczyć moich pracowników wobec ich potrzeb, każdego indywidualnie. Okej, zajrzę jeszcze do niego przed wyjazdem. Potrzebujesz mnie do czegoś?
- Nie, możesz lecieć - podnoszę się z fotela i wychodzę z pomieszczenia. Gdy znikam z pola widzenia Francisco i innych asystentek, biegnę jak najszybciej do łazienki. Moja głowa. Siadam na podłodze, przyciskając ją do podkulonych nóg. Jak to boli.
__________________________________________________________

Za Wami moi Kochani kolejny rozdział, który liczę, że Wam się spodoba. Taki średni wyszedł, ale jest lepszy od jedynki (tak myślę), a to już coś. Jak wiecie (lub nie) w następnym będzie przyjęcie i tu spojler, pojawi się pewna osoba, która będzie dość ważna. No to chyba tyle chciałam przekazać.
Bardzo dziękuję za takie cudowne komentarze pod jedynką. Każdy bardzo mnie cieszy i sprawia, że nie mogę przestać się uśmiechać. Okej, Miśki, lecę oglądać Sisi. Kocham Was :*
Tini♥

niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 1


Jedną z najmniejszych dzielnic Nowego Jorku jest Manhattan. To właśnie tutaj mieści się jedna z filli mojej firmy. W samym centrum z najwyższego piętra rozpościera się widok na sieć wieżowców i mknące niżej samochody. Iście zachęcający widok. Zamiast siedzieć w jednym z moich przytulnych apartamentów i podziwiać rosnące kwiatki, ślęczę nad papierami z kubkiem gorącej kawy. Mojej ulubionej Carmel Machiato ze Starbuck'a. Kolejny ciekawy dzień w jakże ciekawej pracy. A jakby tego było mało, jeden z moich pracowników spadł z rusztowania podczas budowy. Kolejne wypełnianie kartek literami i kolejne spotkanie. Tym razem z lekarzami w szpitalu.
Szybko zerkam na zegarek, aby nie tracić zbyt wiele jakże cennego czasu. 10.13 Obok widnieje ikonka z najbliższym spotkaniem – 11.00 Gdzie podziewa się Jack, miał być tutaj trzynaście minut temu. A matka cały czas mówiła "Nie ufaj facetom. To najgorsze co możesz zrobić". No i ma racje. Jak zawsze w wielu sprawach. Sam zaproponował spotkanie i oświadczył, że będzie punktualnie. A tu co, świnia.
Niespodziewanie drzwi otwierają się z hukiem, a ja podnoszę głowę i zerkam do przodu. I co w nich widzę? Mojego szanownego zziajanego przyjaciela za którym wchodzi mój asystent Francisco.
- Ja temu Panu mówiłem, że Pani jest zajęta, ale on mnie nie – uciszam go skinieniem głowy.
- Spokojnie, to tylko mój niekompetentny przyjaciel – mówię z uśmiechem, a on opuszcza pomieszczenie tak cicho jakby go wcześniej nie było – Szybki jesteś, co nie, Didusiu? Co Cię do mnie sprowadza, że musiałeś tu biec?
Wiem, że nienawidzi gdy ktoś tak do niego mówi. Przyznam, że sama wymyśliłam to cudeńko. To było jeszcze za czasów gdy poznawałam przyjaciół moich rodziców. Jednym z nich byli rodzice Davida. Szybko znaleźliśmy wspólny język. Od tego momentu minęło jakieś sześć-siedem lat. A my dalej się przyjaźnimy i tworzymy zgraną paczkę z innymi.
- Twoja mama chciała...
- Nie kończ. Nie. Nie, koniec i kropka. Nie zamierzam kolejny raz udawać, że jest dobrze. Przecież wiesz jak tam jest. Wiesz też, że nieszczególnie lubię, em... takie rzeczy.
- Może jednak w tym roku będzie lepiej. No weź, daj się skusić. Ja też będę.A poza tym nie o to mi chodziło, chciałem...
- Rok temu też to samo mówiłeś i co? Wyszło jak zawsze. A teraz muszę Cię przeprosić. Za... trzydzieści minut mam spotkanie. I muszę się przygotować. Porozmawiamy innym razem.
Podchodzę do drzwi i otwieram je na oścież, aby zrozumiał, że musi wyjść. Z niewesołą miną podchodzi do nich. Szybko całuję go w policzek i szepczę, że się zdzwonimy. Wiem, że nie ładnie go potraktowałam, ale on też powinien wiedzieć, że to... Po prostu mi nie pasuje. Szerokie, ciężkie suknie, wszędzie pełno złota i kamieni, tysiące osób. Tego wszystkiego jest po prostu za dużo.
Porozkładane na biurku papiery zbieram w stosik i wkładam do teczki, którą własnoręcznie podpisuję.
Rozglądam się w około czy niczego nie zapomniałam, po czym przeglądam się w telefonie. Powinnam kupić lustro. Zdecydowanie. Stwierdzając, że wyglądam dobrze, otwieram drzwi, przez co o mało nie dostaję zawału, widząc Jack'a po drugiej stronie. Wciągam go do mojego gabinetu, łapiąc go za jego nieskazitelną marynarkę od garnituru. Niczego nieświadomy zajmuje miejsce po mojej stronie i obkręca się z uśmiechem w fotelu.
- Nareszcie jaśnie pan przyszedł, co? Następnym razem będę pamiętać, aby kazać Ci przyjechać przynajmniej pół godziny wcześniej. Teraz śpieszę się na spotkanie. Dlatego, możesz wyjść? – pytam grzecznie.
- Odwołaj je i chodź do mnie. Jesteś strasznie znerwicowana. – mówi uwodzicielsko. Nie tym razem, Jack. Ostatni raz na niego spoglądam i wychodzę trzaskając drzwiami. Obok mnie zaraz zjawia się Francisco, moja prawa ręka. Proszę go, aby "zajął się" Jack'iem podczas mojej nieobecności, po czym kieruję się w stronę sali konferencyjnej. Wygładzam krwisto czerwoną sukienkę od Channel i głośno wciągam i wypuszczam powietrze, aby się uspokoić.


- Dziękujemy,eee... Tini.
- Ohhh, to ja dziękuje. Mam nadzieję, że zobaczymy się ponownie już niedługo.
- Z pewnością. Do widzenia.
- Do widzenia, życzę miłej podróży.
Żegnam się z Grekami. Całe szczęście to koniec. Gadanie przez kilka godzin po grecku jest uciążliwe, ale i tak lepsze niż gadanie z Japończykami. Ostatnim razem nie skończyło się to dobrze. W szczególności dla mnie. Potworny kac. Dziesiątki butelek po piwach, wódce i Bóg wie jeszcze czym. Brakowało by tylko aby każdy z nich mnie wziął. Na samo wspomnienie nachodzą mnie torsje. Kręcę z obrzydzeniem głową, próbując wyrzucić to z pamięci.
Przerywa mi dzwoniący telefon. Odszukuje urządzenie i nie patrząc kto dzwoni, odbieram.
- Hej, kochanie. Mogę – nie pozwalam mu na dokończenie. Od razu się rozłączam.
Nie mogę teraz z nim gadać. Muszę wszystko na spokojnie przemyśleć. Jestem na niego strasznie wściekła. A co jakbym go na serio potrzebowała? Też by przyszedł pół godziny później niż obiecał? Nie jest dla mnie kimś ważnym. Ale jednak, pieprzymy się. A to jest jakaś tam forma bliskości.


Siedzę na parapecie i patrzę przez okno na spadające krople deszczu. I to właśnie w chwili gdy zamierzałam wyjść pobiegać. Czy ten dzień nie mógłby zakończyć się lepiej? Jeszcze przed chwilą gdy opuszczałam szpital słońce grzało jak cholera. A teraz nawet go nie widać. Wymarzona pogoda. A uwierzyć, że w tej chwili mogłabym cieszyć się widokiem oceanu rozpościerającego się na tle ubarwionego na czerwono horyzontu. Mogłabym opalać się i sączyć jakieś egzotyczne drinki, a do tego nurkować w pobliżu rafy koralowej. Co ważniejsze, nie przejmować się, że ktoś zadzwoni i powie, że musisz przyjść do pracy, bo coś się stało. Marzenia.
Wzdycham, po czym zeskakuję i kieruję się do drzwi. A co mi tam. Przecież nie jestem z cukru. Tak szybko się nie rozpłynę. Przynajmniej pogoda odzwierciedla moje uczucia. Skoro ze mną nic nie jest i sama sobie nic nie zrobiłam, to co mogą mi zrobić kropelki wody. Zostawiam tylko kartkę mojej gosposi i ochroniarzom, że wyszłam i nie mają mnie szukać po czym zamykam drzwi. Kieruję się w stronę parku, gdzie dobiegam po paru minutach. Dopiero teraz na spokojnie wyjmuję iPada i podłączam go do moich białych słuchawek. Już po chwili słyszę pierwsze dźwięki jednej z moich ulubionych piosenek. Szczęśliwa, że mam własną chwilę relaksu, biegnę wzdłuż krętych ścieżek.
Po kilku godzinnym biegu, dwukrotnym wysłuchaniu całej playlisty i pełnej głowy od rozmyślań, zmęczona opadam na jedną z ławek. Żałuję, że nie wzięłam czegoś nieprzemakalnego. Deszcz nie pozostawił na mnie ani jednej suchej nitki. Jakby tego było mało przypomniało mi się, że zapowiadali burzę. Sięgam do kieszeni, aby wyjąć mojego srebrnego iPhone'a, ale natrafiam na pustą przestrzeń. Czyli nici z telefonu do dziewczyn. Musiałam zostawić go na stoliku w salonie lub w pokoju. Pozostaje mi tylko jak najszybsze dotarcie do mieszkania.
Rozglądam się wkoło, ale jak na złość nie widzę żadnej taksówki, która mogłaby mnie zabrać z tego zapchlonego miejsca. W pobliżu ani żywej duszy i zgaduję, że jeśli ktoś tędy przejeżdża można to uważać za święto. Na dodatek nie wiem gdzie jestem i nie pamiętam jak wrócić. Trzeba mieć wielkiego pecha i być mną, aby coś takiego miało w ogóle miejsce.
Gdzieś z daleka dostrzegam światła samochodu pędzącego w moją stronę. Z nadzieję, zaczynam energicznie machać ręką, aby ten człowiek zdołał mnie ujrzeć. Wichura rozpętała się na dobre, a w tych ciemnościach trudno cokolwiek zauważyć, jednak pojazd po chwili zwalnia i staje obok mnie. Szybko okrążam samochód i wsiadam na miejsce pasażera.
- Co Pani do cholery robi? - pyta, z głosu poznaję, że to mężczyzna, ale nie mam ochoty by na niego spojrzeć.
- Jedź Pan – mówię tylko.Czuję na sobie jego zdezorientowane spojrzenie. - Na pewno jest Pan zdziwiony moim zachowaniem, ale w tej chwili mam to w dupie. Jest mi zimno, jestem cała przemoczona, a na dodatek zmęczona. Więc z łaski swojej niech Pan jedzie.
Mężczyzna jeszcze chwile patrzy na mnie po czym rusza. Nieświadoma tego, że kładę głowę na ramieniu mężczyzny, zasypiam zmęczona całym dniem.
_________________________________________________________

Tak prezentuje się rozdział pierwszy. Miał być wczoraj, a jest dzisiaj. Szczerze, jest beznadziejny, ale nie miałam pomysłu na ostatni fragment. Wolałam troszkę to skrócić, aby wyszło lepiej". Błędy poprawie później.Next za tydzień.
Tini♥

sobota, 18 lipca 2015

Prolog



Słyszę kolejny krzyk. Płacz. A ja nie mogę nic z tym zrobić. Patrzę. Tak po prostu. Bez celu. Z zamkniętymi oczami wpatruję się w ich ból. Czuję go na własnej skórze. I nic.
Nie muszę widzieć ich twarzy, by wiedzieć, że cierpią.
Nie muszę słyszeć ich krzyków, by wiedzieć, że krzyczą.
Nie muszę czuć ich trzęsącego się ciała, by wiedzieć, że się boją.
Nie muszę, bo...
Nie muszę. Po prostu to wiem.


Stalowe drzwi otwierają się z hukiem. Staje w nich szerokiej postury mężczyzna. Mój odwieczny koszmar. Nienawidzę go za to co zrobił. On... On urządził mi z życia piekło.
- Masz tu jedzenie, mała dziwko.
- Wypuść mnie! - krzyczę, a on w odpowiedzi śmieje się szyderczo.
Codziennie to samo. Rutyna, codzienność. On wchodzi, rzuca mi jedzenie, a ja nawet nie próbuję się wydostać, bo nie mam po co. I tak mnie dorwie. Zawsze mnie znajdzie. Czy kiedyś się to skończy?



Nie mam po co żyć. Tym bardziej dla kogo. Nikogo już nie mam. Zostałam sama. Gdzie są moi rodzice, gdy ich tak bardzo potrzebuję? Chciałabym się wtulić w cieplutkie i zapewniające bezpieczeństwo ramiona mamy i taty. Ale nie mogę. Nie wiem gdzie są. Wiem jedno, że się nie poddam. Będę próbować dla mojego braciszka, mamy i taty. Odnajdę ich. I spróbuję być szczęśliwa. Tak jak oni, by chcieli bym była.


Kolejny raz podnoszę zmęczone powieki.
- Ohhh... Czyżby księżniczka się obudziła? - syczy szyderczo.
- Chodź musisz kogoś poznać - mówi  drugi
Niechętnie wstaję z twardego materaca, który zwie się moim łóżkiem.
Ten drugi łapie mnie mocno za ramiona, przez co jęczę z bólu.
Zaciągają mnie do pomieszczenia, które znajduje się obok, a już wiem. Wiem, że dałam się nabrać. Próbuję się wyrwać z ich uścisków za nim będzie za późno. Wszystko na marne. Gdy otwierają się drzwi, czuję się potwornie. Jakbym za chwilę miała stracić coś na czym mi najbardziej zależy, bezpowrotnie. Ten ból, ani trochę nie może się równać z bólem fizycznym. Ten jest o wiele gorszy. Dławi Cię od środka i nigdy nie przestanie. Obydwoje łapią mnie za podbródek i wiem, że nic mnie już nie obroni. Patrzę i nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Wszystko we krwi. Ściany, podłogi, nawet sufit. Praktycznie idealny biały kolor, kryje się pod powierzchnią czerwonej mazi.
Nie dam rady, nie mogę, nie wytrzymam tego...
Mdleję pod wpływem emocji krążących we mnie.


Nie ma już nic. Został tylko ból. I tak zostanie.
Narodziłeś się z bólu, tak samo umrzesz.
Nie ma dla mnie ratunku. Pozostaje mi tylko jedno.
I już wiem co muszę zrobić...
_______________________________________________

Witam was Kochani, w ten cudowny (jak dla mnie) dzień. Jak widzicie to coś na górze to prolog. Taaa, wiem, bardzo odkrywcze. Rozdział pierwszy pojawi się najprawdopodobniej jutro. Chodziarz może uda mi się coś skleić i wstawię go dzisiaj.

Tini♥