niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 1


Jedną z najmniejszych dzielnic Nowego Jorku jest Manhattan. To właśnie tutaj mieści się jedna z filli mojej firmy. W samym centrum z najwyższego piętra rozpościera się widok na sieć wieżowców i mknące niżej samochody. Iście zachęcający widok. Zamiast siedzieć w jednym z moich przytulnych apartamentów i podziwiać rosnące kwiatki, ślęczę nad papierami z kubkiem gorącej kawy. Mojej ulubionej Carmel Machiato ze Starbuck'a. Kolejny ciekawy dzień w jakże ciekawej pracy. A jakby tego było mało, jeden z moich pracowników spadł z rusztowania podczas budowy. Kolejne wypełnianie kartek literami i kolejne spotkanie. Tym razem z lekarzami w szpitalu.
Szybko zerkam na zegarek, aby nie tracić zbyt wiele jakże cennego czasu. 10.13 Obok widnieje ikonka z najbliższym spotkaniem – 11.00 Gdzie podziewa się Jack, miał być tutaj trzynaście minut temu. A matka cały czas mówiła "Nie ufaj facetom. To najgorsze co możesz zrobić". No i ma racje. Jak zawsze w wielu sprawach. Sam zaproponował spotkanie i oświadczył, że będzie punktualnie. A tu co, świnia.
Niespodziewanie drzwi otwierają się z hukiem, a ja podnoszę głowę i zerkam do przodu. I co w nich widzę? Mojego szanownego zziajanego przyjaciela za którym wchodzi mój asystent Francisco.
- Ja temu Panu mówiłem, że Pani jest zajęta, ale on mnie nie – uciszam go skinieniem głowy.
- Spokojnie, to tylko mój niekompetentny przyjaciel – mówię z uśmiechem, a on opuszcza pomieszczenie tak cicho jakby go wcześniej nie było – Szybki jesteś, co nie, Didusiu? Co Cię do mnie sprowadza, że musiałeś tu biec?
Wiem, że nienawidzi gdy ktoś tak do niego mówi. Przyznam, że sama wymyśliłam to cudeńko. To było jeszcze za czasów gdy poznawałam przyjaciół moich rodziców. Jednym z nich byli rodzice Davida. Szybko znaleźliśmy wspólny język. Od tego momentu minęło jakieś sześć-siedem lat. A my dalej się przyjaźnimy i tworzymy zgraną paczkę z innymi.
- Twoja mama chciała...
- Nie kończ. Nie. Nie, koniec i kropka. Nie zamierzam kolejny raz udawać, że jest dobrze. Przecież wiesz jak tam jest. Wiesz też, że nieszczególnie lubię, em... takie rzeczy.
- Może jednak w tym roku będzie lepiej. No weź, daj się skusić. Ja też będę.A poza tym nie o to mi chodziło, chciałem...
- Rok temu też to samo mówiłeś i co? Wyszło jak zawsze. A teraz muszę Cię przeprosić. Za... trzydzieści minut mam spotkanie. I muszę się przygotować. Porozmawiamy innym razem.
Podchodzę do drzwi i otwieram je na oścież, aby zrozumiał, że musi wyjść. Z niewesołą miną podchodzi do nich. Szybko całuję go w policzek i szepczę, że się zdzwonimy. Wiem, że nie ładnie go potraktowałam, ale on też powinien wiedzieć, że to... Po prostu mi nie pasuje. Szerokie, ciężkie suknie, wszędzie pełno złota i kamieni, tysiące osób. Tego wszystkiego jest po prostu za dużo.
Porozkładane na biurku papiery zbieram w stosik i wkładam do teczki, którą własnoręcznie podpisuję.
Rozglądam się w około czy niczego nie zapomniałam, po czym przeglądam się w telefonie. Powinnam kupić lustro. Zdecydowanie. Stwierdzając, że wyglądam dobrze, otwieram drzwi, przez co o mało nie dostaję zawału, widząc Jack'a po drugiej stronie. Wciągam go do mojego gabinetu, łapiąc go za jego nieskazitelną marynarkę od garnituru. Niczego nieświadomy zajmuje miejsce po mojej stronie i obkręca się z uśmiechem w fotelu.
- Nareszcie jaśnie pan przyszedł, co? Następnym razem będę pamiętać, aby kazać Ci przyjechać przynajmniej pół godziny wcześniej. Teraz śpieszę się na spotkanie. Dlatego, możesz wyjść? – pytam grzecznie.
- Odwołaj je i chodź do mnie. Jesteś strasznie znerwicowana. – mówi uwodzicielsko. Nie tym razem, Jack. Ostatni raz na niego spoglądam i wychodzę trzaskając drzwiami. Obok mnie zaraz zjawia się Francisco, moja prawa ręka. Proszę go, aby "zajął się" Jack'iem podczas mojej nieobecności, po czym kieruję się w stronę sali konferencyjnej. Wygładzam krwisto czerwoną sukienkę od Channel i głośno wciągam i wypuszczam powietrze, aby się uspokoić.


- Dziękujemy,eee... Tini.
- Ohhh, to ja dziękuje. Mam nadzieję, że zobaczymy się ponownie już niedługo.
- Z pewnością. Do widzenia.
- Do widzenia, życzę miłej podróży.
Żegnam się z Grekami. Całe szczęście to koniec. Gadanie przez kilka godzin po grecku jest uciążliwe, ale i tak lepsze niż gadanie z Japończykami. Ostatnim razem nie skończyło się to dobrze. W szczególności dla mnie. Potworny kac. Dziesiątki butelek po piwach, wódce i Bóg wie jeszcze czym. Brakowało by tylko aby każdy z nich mnie wziął. Na samo wspomnienie nachodzą mnie torsje. Kręcę z obrzydzeniem głową, próbując wyrzucić to z pamięci.
Przerywa mi dzwoniący telefon. Odszukuje urządzenie i nie patrząc kto dzwoni, odbieram.
- Hej, kochanie. Mogę – nie pozwalam mu na dokończenie. Od razu się rozłączam.
Nie mogę teraz z nim gadać. Muszę wszystko na spokojnie przemyśleć. Jestem na niego strasznie wściekła. A co jakbym go na serio potrzebowała? Też by przyszedł pół godziny później niż obiecał? Nie jest dla mnie kimś ważnym. Ale jednak, pieprzymy się. A to jest jakaś tam forma bliskości.


Siedzę na parapecie i patrzę przez okno na spadające krople deszczu. I to właśnie w chwili gdy zamierzałam wyjść pobiegać. Czy ten dzień nie mógłby zakończyć się lepiej? Jeszcze przed chwilą gdy opuszczałam szpital słońce grzało jak cholera. A teraz nawet go nie widać. Wymarzona pogoda. A uwierzyć, że w tej chwili mogłabym cieszyć się widokiem oceanu rozpościerającego się na tle ubarwionego na czerwono horyzontu. Mogłabym opalać się i sączyć jakieś egzotyczne drinki, a do tego nurkować w pobliżu rafy koralowej. Co ważniejsze, nie przejmować się, że ktoś zadzwoni i powie, że musisz przyjść do pracy, bo coś się stało. Marzenia.
Wzdycham, po czym zeskakuję i kieruję się do drzwi. A co mi tam. Przecież nie jestem z cukru. Tak szybko się nie rozpłynę. Przynajmniej pogoda odzwierciedla moje uczucia. Skoro ze mną nic nie jest i sama sobie nic nie zrobiłam, to co mogą mi zrobić kropelki wody. Zostawiam tylko kartkę mojej gosposi i ochroniarzom, że wyszłam i nie mają mnie szukać po czym zamykam drzwi. Kieruję się w stronę parku, gdzie dobiegam po paru minutach. Dopiero teraz na spokojnie wyjmuję iPada i podłączam go do moich białych słuchawek. Już po chwili słyszę pierwsze dźwięki jednej z moich ulubionych piosenek. Szczęśliwa, że mam własną chwilę relaksu, biegnę wzdłuż krętych ścieżek.
Po kilku godzinnym biegu, dwukrotnym wysłuchaniu całej playlisty i pełnej głowy od rozmyślań, zmęczona opadam na jedną z ławek. Żałuję, że nie wzięłam czegoś nieprzemakalnego. Deszcz nie pozostawił na mnie ani jednej suchej nitki. Jakby tego było mało przypomniało mi się, że zapowiadali burzę. Sięgam do kieszeni, aby wyjąć mojego srebrnego iPhone'a, ale natrafiam na pustą przestrzeń. Czyli nici z telefonu do dziewczyn. Musiałam zostawić go na stoliku w salonie lub w pokoju. Pozostaje mi tylko jak najszybsze dotarcie do mieszkania.
Rozglądam się wkoło, ale jak na złość nie widzę żadnej taksówki, która mogłaby mnie zabrać z tego zapchlonego miejsca. W pobliżu ani żywej duszy i zgaduję, że jeśli ktoś tędy przejeżdża można to uważać za święto. Na dodatek nie wiem gdzie jestem i nie pamiętam jak wrócić. Trzeba mieć wielkiego pecha i być mną, aby coś takiego miało w ogóle miejsce.
Gdzieś z daleka dostrzegam światła samochodu pędzącego w moją stronę. Z nadzieję, zaczynam energicznie machać ręką, aby ten człowiek zdołał mnie ujrzeć. Wichura rozpętała się na dobre, a w tych ciemnościach trudno cokolwiek zauważyć, jednak pojazd po chwili zwalnia i staje obok mnie. Szybko okrążam samochód i wsiadam na miejsce pasażera.
- Co Pani do cholery robi? - pyta, z głosu poznaję, że to mężczyzna, ale nie mam ochoty by na niego spojrzeć.
- Jedź Pan – mówię tylko.Czuję na sobie jego zdezorientowane spojrzenie. - Na pewno jest Pan zdziwiony moim zachowaniem, ale w tej chwili mam to w dupie. Jest mi zimno, jestem cała przemoczona, a na dodatek zmęczona. Więc z łaski swojej niech Pan jedzie.
Mężczyzna jeszcze chwile patrzy na mnie po czym rusza. Nieświadoma tego, że kładę głowę na ramieniu mężczyzny, zasypiam zmęczona całym dniem.
_________________________________________________________

Tak prezentuje się rozdział pierwszy. Miał być wczoraj, a jest dzisiaj. Szczerze, jest beznadziejny, ale nie miałam pomysłu na ostatni fragment. Wolałam troszkę to skrócić, aby wyszło lepiej". Błędy poprawie później.Next za tydzień.
Tini♥

6 komentarzy:

  1. Rozdział super :D
    Tylko... Nie rozumiem prologu (?)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Kochana :* Prolog to wspomnienia głównej bohaterki.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. aaaaa! Jaki cudowny rozdział <33
      Świetny blog! Bardzo mi się podoba. Trochę wystraszyłam się tego prologu ale po przeczytaniu kilku słów rozdziału 1 ochłonęłam :) Tzn chodziło mi o to że to będzie opowiadanie właśnie związane z prologiem a tu proszę taka niespodzianka że o czymś innym
      Violetta wkurzona spóźnieniem tego jak mu tam Jacka. hehe To jej chłopak? Mam nadzieje ze nie na dlugo.
      Dam sobie rękę uciąć że w tym samochodzie to był Leon! Ale muszę przyznać że Violka to nie rozważna jest że wsiada do auta obcego mężczyzny i jeszcze nie patrzy kto to jest i w w doddatku zasypia hahaha
      Bardzo ciekawią mnie dalsze
      losy tego opowiadania wiec z wilka chcecia bede czytac dalej :)
      Z niecierpliwością czekam na next
      Aha no i w nastepnym moim rozdziale jesli chcesz moge polecic twoejgo bloga. No cóz aż tak duzo osób mojego bloga nie czyta ale zawsze coś :)
      Całuje i pozdrawiam :*

      Usuń
  4. Dlaczego mi nie powiedziałaś, że masz bloga, hm ?
    Foch !!
    No dobra. Już mi przeszło ;**
    Dobrze, że mnie podkorciło i weszłam na Twój profil. Inaczej nie widziałabym, że masz bloga.
    Rozdział jest świetny <33
    Opowiadanie zaciekawiło mnie!
    Postaram się tu być na bieżąco.
    Nie wiem, jak będzie z komentowanie, ale postaram się ;)
    Jestem leniem, więc może być ciężko.
    Przepraszam, że nie umiem pisać tak długich i ciepłych komentarzy jak Ty ;/
    Czekam na next ;)
    Buziaki ;**
    Ps. Ja Ciebie też kocham <3

    OdpowiedzUsuń