Jedną z najmniejszych dzielnic Nowego Jorku jest Manhattan. To właśnie tutaj mieści się jedna z filli mojej firmy. W samym centrum z najwyższego piętra rozpościera się widok na sieć wieżowców i mknące niżej samochody. Iście zachęcający widok. Zamiast siedzieć w jednym z moich przytulnych apartamentów i podziwiać rosnące kwiatki, ślęczę nad papierami z kubkiem gorącej kawy. Mojej ulubionej Carmel Machiato ze Starbuck'a. Kolejny ciekawy dzień w jakże ciekawej pracy. A jakby tego było mało, jeden z moich pracowników spadł z rusztowania podczas budowy. Kolejne wypełnianie kartek literami i kolejne spotkanie. Tym razem z lekarzami w szpitalu.
Szybko zerkam na zegarek, aby nie
tracić zbyt wiele jakże cennego czasu. 10.13 Obok widnieje ikonka z
najbliższym spotkaniem – 11.00 Gdzie podziewa się Jack, miał być
tutaj trzynaście minut temu. A matka cały czas mówiła "Nie
ufaj facetom. To najgorsze co możesz zrobić". No i ma racje.
Jak zawsze w wielu sprawach. Sam zaproponował spotkanie i
oświadczył, że będzie punktualnie. A tu co, świnia.
Niespodziewanie drzwi otwierają się z
hukiem, a ja podnoszę głowę i zerkam do przodu. I co w nich widzę?
Mojego szanownego zziajanego przyjaciela za którym wchodzi mój
asystent Francisco.
- Ja temu Panu mówiłem, że Pani jest
zajęta, ale on mnie nie – uciszam go skinieniem głowy.
- Spokojnie, to tylko mój
niekompetentny przyjaciel – mówię z uśmiechem, a on opuszcza
pomieszczenie tak cicho jakby go wcześniej nie było – Szybki
jesteś, co nie, Didusiu? Co Cię do mnie sprowadza, że musiałeś
tu biec?
Wiem, że nienawidzi gdy ktoś tak do
niego mówi. Przyznam, że sama wymyśliłam to cudeńko. To było
jeszcze za czasów gdy poznawałam przyjaciół moich rodziców.
Jednym z nich byli rodzice Davida. Szybko znaleźliśmy wspólny
język. Od tego momentu minęło jakieś sześć-siedem lat. A my
dalej się przyjaźnimy i tworzymy zgraną paczkę z innymi.
- Twoja mama chciała...
- Nie kończ. Nie. Nie, koniec i
kropka. Nie zamierzam kolejny raz udawać, że jest dobrze. Przecież
wiesz jak tam jest. Wiesz też, że nieszczególnie lubię, em...
takie rzeczy.
- Może jednak w tym roku będzie
lepiej. No weź, daj się skusić. Ja też będę.A poza tym nie o to
mi chodziło, chciałem...
- Rok temu też to samo mówiłeś i
co? Wyszło jak zawsze. A teraz muszę Cię przeprosić. Za...
trzydzieści minut mam spotkanie. I muszę się przygotować.
Porozmawiamy innym razem.
Podchodzę do drzwi i otwieram je na
oścież, aby zrozumiał, że musi wyjść. Z niewesołą miną
podchodzi do nich. Szybko całuję go w policzek i szepczę, że się
zdzwonimy. Wiem, że nie ładnie go potraktowałam, ale on też
powinien wiedzieć, że to... Po prostu mi nie pasuje. Szerokie,
ciężkie suknie, wszędzie pełno złota i kamieni, tysiące osób.
Tego wszystkiego jest po prostu za dużo.
Porozkładane na biurku papiery zbieram
w stosik i wkładam do teczki, którą własnoręcznie podpisuję.
Rozglądam się w około czy niczego
nie zapomniałam, po czym przeglądam się w telefonie. Powinnam
kupić lustro. Zdecydowanie. Stwierdzając, że wyglądam dobrze,
otwieram drzwi, przez co o mało nie dostaję zawału, widząc Jack'a
po drugiej stronie. Wciągam go do mojego gabinetu, łapiąc go za
jego nieskazitelną marynarkę od garnituru. Niczego nieświadomy
zajmuje miejsce po mojej stronie i obkręca się z uśmiechem w
fotelu.
- Nareszcie jaśnie pan przyszedł, co?
Następnym razem będę pamiętać, aby kazać Ci przyjechać
przynajmniej pół godziny wcześniej. Teraz śpieszę się na
spotkanie. Dlatego, możesz wyjść? – pytam grzecznie.
- Odwołaj je i chodź do mnie. Jesteś
strasznie znerwicowana. – mówi uwodzicielsko. Nie tym razem, Jack.
Ostatni raz na niego spoglądam i wychodzę trzaskając drzwiami.
Obok mnie zaraz zjawia się Francisco, moja prawa ręka. Proszę go,
aby "zajął się" Jack'iem podczas mojej nieobecności, po
czym kieruję się w stronę sali konferencyjnej. Wygładzam krwisto
czerwoną sukienkę od Channel i głośno wciągam i wypuszczam
powietrze, aby się uspokoić.
- Dziękujemy,eee... Tini.
- Ohhh, to ja dziękuje. Mam nadzieję,
że zobaczymy się ponownie już niedługo.
- Z pewnością. Do widzenia.
- Do widzenia, życzę miłej podróży.
Żegnam się z
Grekami. Całe szczęście to koniec. Gadanie przez kilka godzin po
grecku jest uciążliwe, ale i tak lepsze niż gadanie z
Japończykami. Ostatnim razem nie skończyło się to dobrze. W
szczególności dla mnie. Potworny kac. Dziesiątki butelek po
piwach, wódce i Bóg wie jeszcze czym. Brakowało by tylko aby każdy
z nich mnie wziął. Na samo wspomnienie nachodzą mnie torsje. Kręcę
z obrzydzeniem głową, próbując wyrzucić to z pamięci.
Przerywa mi
dzwoniący telefon. Odszukuje urządzenie i nie patrząc kto dzwoni,
odbieram.
- Hej, kochanie.
Mogę – nie pozwalam mu na dokończenie. Od razu się rozłączam.
Nie mogę teraz z
nim gadać. Muszę wszystko na spokojnie przemyśleć. Jestem na
niego strasznie wściekła. A co jakbym go na serio potrzebowała? Też
by przyszedł pół godziny później niż obiecał? Nie jest dla
mnie kimś ważnym. Ale jednak, pieprzymy się. A to jest jakaś tam
forma bliskości.
Siedzę na
parapecie i patrzę przez okno na spadające krople deszczu. I to
właśnie w chwili gdy zamierzałam wyjść pobiegać. Czy ten dzień
nie mógłby zakończyć się lepiej? Jeszcze przed chwilą gdy
opuszczałam szpital słońce grzało jak cholera. A teraz nawet go
nie widać. Wymarzona pogoda. A uwierzyć, że w tej chwili mogłabym
cieszyć się widokiem oceanu rozpościerającego się na tle
ubarwionego na czerwono horyzontu. Mogłabym opalać się i sączyć
jakieś egzotyczne drinki, a do tego nurkować w pobliżu rafy
koralowej. Co ważniejsze, nie przejmować się, że ktoś zadzwoni i
powie, że musisz przyjść do pracy, bo coś się stało. Marzenia.
Wzdycham, po czym
zeskakuję i kieruję się do drzwi. A co mi tam. Przecież nie
jestem z cukru. Tak szybko się nie rozpłynę. Przynajmniej pogoda
odzwierciedla moje uczucia. Skoro ze mną nic nie jest i sama sobie
nic nie zrobiłam, to co mogą mi zrobić kropelki wody. Zostawiam
tylko kartkę mojej gosposi i ochroniarzom, że wyszłam i nie mają
mnie szukać po czym zamykam drzwi. Kieruję się w stronę parku,
gdzie dobiegam po paru minutach. Dopiero teraz na spokojnie wyjmuję
iPada i podłączam go do moich białych słuchawek. Już po chwili
słyszę pierwsze dźwięki jednej z moich ulubionych piosenek.
Szczęśliwa, że mam własną chwilę relaksu, biegnę wzdłuż
krętych ścieżek.
Po kilku godzinnym
biegu, dwukrotnym wysłuchaniu całej playlisty i pełnej głowy od
rozmyślań, zmęczona opadam na jedną z ławek. Żałuję, że nie
wzięłam czegoś nieprzemakalnego. Deszcz nie pozostawił na mnie ani
jednej suchej nitki. Jakby tego było mało przypomniało mi się, że
zapowiadali burzę. Sięgam do kieszeni, aby wyjąć mojego srebrnego
iPhone'a, ale natrafiam na pustą przestrzeń. Czyli nici z telefonu do
dziewczyn. Musiałam zostawić go na stoliku w salonie lub w pokoju.
Pozostaje mi tylko jak najszybsze dotarcie do mieszkania.
Rozglądam się
wkoło, ale jak na złość nie widzę żadnej taksówki, która
mogłaby mnie zabrać z tego zapchlonego miejsca. W pobliżu ani
żywej duszy i zgaduję, że jeśli ktoś tędy przejeżdża można to
uważać za święto. Na dodatek nie wiem gdzie jestem i nie pamiętam
jak wrócić. Trzeba mieć wielkiego pecha i być mną, aby coś
takiego miało w ogóle miejsce.
Gdzieś z daleka
dostrzegam światła samochodu pędzącego w moją stronę. Z
nadzieję, zaczynam energicznie machać ręką, aby ten człowiek
zdołał mnie ujrzeć. Wichura rozpętała się na dobre, a w tych
ciemnościach trudno cokolwiek zauważyć, jednak pojazd po chwili
zwalnia i staje obok mnie. Szybko okrążam samochód i wsiadam na
miejsce pasażera.
- Co Pani do
cholery robi? - pyta, z głosu poznaję, że to mężczyzna, ale nie
mam ochoty by na niego spojrzeć.
- Jedź Pan –
mówię tylko.Czuję na sobie jego zdezorientowane spojrzenie. - Na
pewno jest Pan zdziwiony moim zachowaniem, ale w tej chwili mam to w
dupie. Jest mi zimno, jestem cała przemoczona, a na dodatek
zmęczona. Więc z łaski swojej niech Pan jedzie.
Mężczyzna jeszcze
chwile patrzy na mnie po czym rusza. Nieświadoma tego, że kładę
głowę na ramieniu mężczyzny, zasypiam zmęczona całym dniem.
_________________________________________________________
Tak prezentuje się rozdział pierwszy. Miał być wczoraj, a jest dzisiaj. Szczerze, jest beznadziejny, ale nie miałam pomysłu na ostatni fragment. Wolałam troszkę to skrócić, aby wyszło lepiej". Błędy poprawie później.Next za tydzień.
Tini♥
_________________________________________________________
Tak prezentuje się rozdział pierwszy. Miał być wczoraj, a jest dzisiaj. Szczerze, jest beznadziejny, ale nie miałam pomysłu na ostatni fragment. Wolałam troszkę to skrócić, aby wyszło lepiej". Błędy poprawie później.Next za tydzień.
Tini♥
Rozdział super :D
OdpowiedzUsuńTylko... Nie rozumiem prologu (?)
Dziękuję Kochana :* Prolog to wspomnienia głównej bohaterki.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWrócę <3
OdpowiedzUsuńaaaaa! Jaki cudowny rozdział <33
UsuńŚwietny blog! Bardzo mi się podoba. Trochę wystraszyłam się tego prologu ale po przeczytaniu kilku słów rozdziału 1 ochłonęłam :) Tzn chodziło mi o to że to będzie opowiadanie właśnie związane z prologiem a tu proszę taka niespodzianka że o czymś innym
Violetta wkurzona spóźnieniem tego jak mu tam Jacka. hehe To jej chłopak? Mam nadzieje ze nie na dlugo.
Dam sobie rękę uciąć że w tym samochodzie to był Leon! Ale muszę przyznać że Violka to nie rozważna jest że wsiada do auta obcego mężczyzny i jeszcze nie patrzy kto to jest i w w doddatku zasypia hahaha
Bardzo ciekawią mnie dalsze
losy tego opowiadania wiec z wilka chcecia bede czytac dalej :)
Z niecierpliwością czekam na next
Aha no i w nastepnym moim rozdziale jesli chcesz moge polecic twoejgo bloga. No cóz aż tak duzo osób mojego bloga nie czyta ale zawsze coś :)
Całuje i pozdrawiam :*
Dlaczego mi nie powiedziałaś, że masz bloga, hm ?
OdpowiedzUsuńFoch !!
No dobra. Już mi przeszło ;**
Dobrze, że mnie podkorciło i weszłam na Twój profil. Inaczej nie widziałabym, że masz bloga.
Rozdział jest świetny <33
Opowiadanie zaciekawiło mnie!
Postaram się tu być na bieżąco.
Nie wiem, jak będzie z komentowanie, ale postaram się ;)
Jestem leniem, więc może być ciężko.
Przepraszam, że nie umiem pisać tak długich i ciepłych komentarzy jak Ty ;/
Czekam na next ;)
Buziaki ;**
Ps. Ja Ciebie też kocham <3